środa, 20 lipca 2011

Po lekturze prawa autorskiego


Jestem po lekturze „Prawa autorskiego” z komentarzami Zbigniewa Ćwiąkalskiego w zakresie plagiatu i „ Prawa autorskiego i praw pokrewnych – zarys wykładu” pod redakcją Marii Poźniak – Niedzielskiej.
Z lektury tej wynika taki oto stan rzeczy:
Plagiat jest przestępstwem. Także wszystkie działania organizacyjno – pomocnicze, nawet jeśli wynikają z lekkomyślności lub niedbalstwa (art 116.4) Obojętne jest czy rozpowszechnianie plagiatu ma charakter odpłatny czy nieodpłatny – nie ma to wpływu na byt przestępstwa (art.116.4). Ponadto – definicja rozpowszechniania odnosi się także do publicznego wystąpienia , może nim być na przykład konferencja prasowa relacjonowana przez media. Dodatkowo – art.118 ustawy stanowi odpowiednik przestępstw paserstwa określonych w art. 291 i 292 k.k. A art. 16k.k. Odnosi się do organizowania i pomocnictwa w działalności przestępnej.
Co do projektu bączka:
Najistotniejszym elementem tego produktu, tym, co go wyróżnia od innych drewnianych bączków i stanowi innowacyjną kreację autorską jest to, że jest to bączek- laleczka, tancerka w rozkloszowanej spódnicy, w stylizowanym stroju ludowym, pomalowana ręcznie. W tym zakresie projekt pani Wilczyńskiej ma znamiona stuprocentowego naśladownictwa. Różnice występują w wymiarach, nieznacznych przekształceniach i sposobie pokolorowania laleczki. Nie mają one wpływu na istotne elementy idei i treści projektu Marii Veltuzen, mojej mamy, rewitalizowanego i rozpowszechnianego przeze mnie i męża na początku lat osiemdziesiątych – laleczka cały czas pozostaje ludową tancerką – bączkiem, a jej kształt, gdyby go sprowadzić do porównywalnego wymiaru - byłby niemal identyczny.
W prawdzie pani Monika Wilczyńska utrzymuje, że jest to jej niezależny projekt – takie słowa przytoczyła prasa – ale koń jaki jest każdy widzi. To znaczy - dopiero zobaczy, a odbędzie się to na forum Europarlamentu, gdy obdarowani posłowie będą beznadziejnie próbowali zakręcić przeskalowanym bączkiem – ma ona 9,5 cm wzrostu , średnica spódnicy 9cm i najważniejsze - waży ona około 125 – 150g.
Pokonać bezwład takiej masy standardowym sposobem kręcenie bączka – bardzo trudne. Bez szczerego zapału do kręcenia – niemożliwe.
Stawiam zatem retoryczne pytania:
  1. Jak to się stało, że kreatywna liderka młodego polskiego designu tworząc laleczkę, która wirując miała rozbawić użytkowników, wyprodukowała bączka, który się nie kręci? Przecież gdyby przeszła autentyczną drogę „od pomysłu do przemysłu’’  musiałaby wychwycić, gdzie  leży błąd - i go wyeliminować. Co się więc stało?
Stawiam hipotezę: Nie było drogi jaką przechodzi projektant pracujący nad wzorem, usuwający wady i udoskonalający projekt. Nie było pracy tworzenia. Gdyby była – bączek musiałby się kręcić.
 2.Jak to się stało, ze menadżer designu, pani Elżbieta Skrzypek wybrała do katalogu proponowanych gadżetów afunkcjonalny przedmiot, bączka, który się nie kręci? Rzecz, która miała bawić  metaforyczną dynamiką wirowania, młodości, być chlubą i dumą gadżetu polskiej prezydencji – stała się swoim zaprzeczeniem.
Stawiam hipotezę: pani menadżer designu nie miała w rękach bączka w tej postaci, w jakiej jest on obecnie. Nie mogłaby przecież rekomendować dla tak prestiżowego użytku bączka, który się nie kręci.
  1. Jak to się stało, że osoby odpowiedzialne w MSZ za wizerunek polskiej prezydencji na poziomie gadżetu aprobowały i nagrodziły sowitą kasą ten absurd?

Na mocy art.755 – 757 k.p.c mam podstawy do wniosku o zabezpieczenie roszczeń – zakaz rozpowszechniania przedmiotu przestępczego. Wniosek taki winien być, z mocy ustawy rozpoznawany bezzwłocznie. Nie później niż w terminie tygodnia. Nie uczyniłam tego kierując się poczuciem patriotycznej troski, chociaż w tym wypadku nie wiem co stwarza większą konsternację – brak zapowiadanej laleczki czy pokraczna obecność niekręcącego się bączka. Moje stanowisko zostało zlekceważone lub co najwyżej potraktowane gestem umywania rąk. No cóż…      
                                                                                               Maria Veltuzen

poniedziałek, 30 maja 2011

Kartony z archiwum domowego

Kartony z archiwum domowego.

(szukam wszystkiego co dotyczy laleczek)


   Jest ich bardzo dużo. Archiwum – raczej podróż w głąb czasu zsypanego niegdyś do kartonów w mnogości i nieładzie listów, szkiców, zapisków, rysunków, rachunków, zdjęć, portretów na tekturach tłoczonych złotą literą „Photographie moderne à Kharkoff”. Kim jesteście – eleganccy i odświętni fotografowani?

   Corrida. Rok 1930. Arena w słońcu i zdjęciach. Od parady torreadorów, do wleczonego końmi poległego byka. Za kilka lat publiczność skrwawi się przeciw sobie w wojnie domowej. A potem będzie wojna światowa z rzymską cyfrą II. Po niej zdjęcia na polowaniu zrobią już sobie całkiem inni panowie.

   Jestem z cywilizacji słowa ręcznie pisanego, ba, w szkole była jeszcze kaligrafia! A tu z trudem odczytuję teksty kładzione piórem na pożółkłych teraz papierach. Koperty, stemple, widokówki... Skończyły się listy, skończyło się czytanie pisma ręcznego. Listonosz? To ten co nosi rachunki?

   Cóż zostanie po nas? W tej totalnej cyfryzacji czyż sami nie stajemy się cyfrą piękną jak NIP czy PESEL? Zawinie ogonem jakaś kometa, huknie Zeus gromowładny i pokasuje nam twarde dyski i pamięć SMS-ów. Nie spojrzymy z portretów w oczy przyszłym pokoleniom. A one nie spojrzą nam. Nie odczyta żaden grafolog tajemnic naszego charakteru z osobowości pisma, bo żadnego pisma przecież nie będzie...

Ale oprócz tych refleksji znajduję również:
  1. Życiorys Marii Veltuzen z 1952 r.
  2. Artykuł z Dziennika Polskiego rok 1954 o Mamie jako o autorce szopki z drewnianymi toczonymi figurami.
  3. Szkicownik sprzed ponad pół wieku z rysunkami laleczki-bączka.
  4. Projekt innej lalki toczonej w drewnie niegdyś w setkotysięcznym wydaniu Cepelii – Mama nie miała z tego złamanego grosza.
  5. Wywiad wiekowej już Marii Veltuzen w lokalnym piśmie „Pod Giewontem” styczeń 2000 r.
  6. Setki świetnych rysunków - miała Mama utalentowaną rękę.
  7. I na koniec – kilka rachunków sprzedaży laleczek-bączków z początku lat osiemdziesiątych, kiedy powróciliśmy do ich produkcji.

niedziela, 22 maja 2011

            Bączki lalki Marii Veltuzen





Bączki lalki Moniki Wilczyńskiej





Artykuł w Newsweeku

Niedawno pojawił się artykuł w Newsweeku, do którego podaję linka


Laleczka bączek to plagiat? Nie wiem, ale posłuchaj...

Maria Veltuzen-Nagrabecka, artystka - plastyczka:

    "Na początku lat pięćdziesiątych mama - Maria Veltuzen [1910-2005, artystka, plastyczka, zajmowała się malarstwem na szkle i drewnie, grafiką użytkową, projektowała i wykonywała zabawki drewniane i pamiątki dla Cepelii.] była na kursie prowadzonym przez Wandę Telakowską, czymś w rodzaju pleneru zabawkarskiego we Wrocławiu. Autorskim pokłosiem tego pleneru było kilka wzorów: stołeczki - koniki, laleczka w szytym stroju ludowym - swego czasu przebój Cepelii; kilka jeszcze innych rzeczy oraz laleczka, malowana w ludowe pasiaki - ów tańcujący bączek. Mama mieszkając w Zakopanem, bazując na kenarowcach, stworzyła małą manufakturę i powstało parę tysięcy tych bączków, bodajże w na Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie - rok 1955. Laleczki mamy miały mocowane na niteczkach rączki, które w tańcu wirowały rozłożone...

    W końcu lat 70-tych wraz z mężem powróciliśmy do tego wzoru i sprzedawaliśmy bączki w kilku warszawskich galeriach. Poddaliśmy laleczki pewnej modyfikacji - powstała wersja z rączkami i uproszczona - bez rączek. Ich toczenie i montowanie było zbyt pracochłonne, wszystkie rzeczy podówczas były trudne... No tak, oczywiście, współczesne barwy i lakiery nie były osiągalne w tamtejszej szarości.

    Pamiętam, wstępne kolorowanie elementów laleczki - bączka odbywało się w kąpieli w "Wilbrze" do barwienia skóry - o, to była zdobycz!

    Potem był stan wojenny i bączki przestały tańczyć. Do dzisiaj mamy w kartonach dobrze ponad sto sztuk laleczek - bączków w różnej fazie powstawania."